niedziela, 5 listopada 2017

MICHAŁ RUSINEK, PYPCIE NA JĘZYKU

Lingwistyczna wysypka

Zastanawiam się, czy „Pypcie na języku” nie trafią przypadkiem w księgarni do działu „medycyna”. Jeśli tak się stanie, księgarnia ta z pewnością będzie na językach.  A zwłaszcza na jednym, należącym do Michała Rusinka. Jako kolejny pypeć. 

Spokojnie, nie należy przerażać się tytułem. To nie jest poradnik dermatologiczny, mimo że dotyczy tak języka, jak i wykwitów językowych. Bo choć język występuje tu w roli głównej, i jedynie od strony chorobowej, to raczej nie ma to nic wspólnego z medycyną. Choć diagnozuje też doktor, tyle że habilitowany, i to literaturoznawstwa.  Pokazuje nam – zupełnie jak laryngolog – że język żyje, ale nie każdy o tym pamięta. Dopiero, kiedy się w niego ugryziemy albo wyjdzie nam na nim pypeć, zauważamy, że coś jest nie tak.

Pypeć. Niby nic, a dokucza. Uwiera. Czasem jego wygląd śmieszy, czasem zastanawia. I tak jest z językiem polskim; nie zauważamy, jaki jest elastyczny i zabawny, dopóki ktoś go nie zacznie kaleczyć, wykręcać, przekręcać, obracać na wszystkie strony, jednym słowem bawić się lub znęcać nad nim. A przy okazji możemy się przekonać, jak my sami, właściciele i użytkownicy polskiej mowy, jesteśmy kreatywni w manipulowaniu słowem, a nieczęsto i mordowaniu jej fatalnymi konstrukcjami. O wywoływaniu efektu komicznego, nie wspominając.

„Pypcie na języku” to zbiór felietonów, które Michał Rusinek publikował w latach 2013 – 2016 w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej”. Autor podzielił je (i felietony, i pypcie) bardzo elegancko: a to na te z życia (samego Rusinka) wzięte, a to historyczne, a to obywatelskie, a to wirtualne, a to kulinarne itd., itd. Sporo ich, ale dzięki temu, każdy może wybrać sobie pypcia: i do pośmiania się, i do refleksji. A nierzadko i do nauki.

Lapsusy językowe to jedno, ale tworzenie neologizmów i połączeń słownych, zwłaszcza dość ryzykownych, to już nasza specjalność. A polska fantazja nie zna granic. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Stąd i buty Adadis i Redbook, i telefony Samsing, a nawet klapki Kobuty i zapach o karkołomnej nazwie Vesrace. A w restauracji? „Pierś z kurczaka rozpostarta na talerzu i polana sosem z pomidorków cherry, kaparów i anchois” w towarzystwie „domowego pasztetu otulonego serową kołderką w koleżeństwie sosu tatarskiego i maślaków”. Na stoisku mięsnym królują: „żeberka z kurczaka”, „karczek szwagra” i „paróweczki dziecięce” razem z „flaczkami babuni”, a w cukierni – placek ze śliwką. Jedną, ale tylko teoretycznie. A gdy postanawiamy pomalować pokój, to po zapoznaniu się z całą paletą kolorów, takich jak Dryfująca Kra, Śnieżny Zaprzęg, czy też Magnetyczna Wiśnia już nie wiemy, jak się nazywamy. Ani czy w ogóle mamy ochotę na malowanie. I śmiesznie, i strasznie, prawda? Czasem też można dostać wysypki od językowych wykwitów, znalezionych czy to w sieci, jak na przykład „Anna Mucha została twarzą butów”, czy też w szarej rzeczywistości, kiedy to wybieramy się na depilację do salonu, reklamującego swe usługi sloganem „KAŻDA MARZY, ŻEBY WYRWAĆ WŁOCHA. Zawsze pozostaje nam jeszcze pani Mariola z pewnego dyskontu, która „frontuje”, czyli wysuwa towary, by były lepiej widoczne i „facinguje” – odwraca marki, by były frontem do klienta. Jak widać, język polski niejedno ma imię.

Zbiór pypci językowych polecam każdemu bez wyjątku, bo i każdy znajdzie tam swój ulubiony wykwit lingwistyczny. Do poczytania zarówno w tramwaju i metrze, jak i u fryzjera,  a nawet w kolejce na poczcie czy do stoiska mięsnego. Krótkie, soczyste i w punkt. Nie wiem, jak Michał Rusinek to robi, ale jest w stanie napisać książkę telefoniczną i będę ją czytać z wypiekami na twarzy. Hmmm… Czy to nie jest przypadkiem kolejny pypeć na języku… No, cóż. Nawet jeśli tylko z tego powodu znajdę się w felietonie Michała Rusinka, będzie warto.

AUTOR: MICHAŁ RUSINEK
TYTUŁ: "PYPCIE NA JĘZYKU"
WYDAWNICTWO: AGORA
ROK WYDANIA: 2017

Recenzja dla Dobra Polska Szkoła




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyki wizyt:



Recenzje

Wywiady

Artykuły